niedziela, 10 lutego 2013

ROZDZIAŁ 24

I jest! Ciekawe czy wam sie spodoba? Mam nadzieję, że tak! Miłego czytania!
________________________________


Obudziłam się wcześnie rano, a raczej Ginny obudziła mnie. Wbiegła do mojego dormitorium z krzykiem.
- HERMIONO!!! Wstawaj, Mionka, już niedługo zacznie się mecz! – wrzasnęłam mi do ucha. Podskoczyłam i zerwałam się z łóżka. Popatrzyłam na podekscytowaną twarz przyjaciółki.
- Ginerwo Weasley, czy ty naprawdę chcesz żebym straciła SŁUCH?! – spytałam ją lekko zdenerwowana, że mnie tak obudziła. Ruda tylko uśmiechnęłam się słodko i złapała mnie za rękę.
- Ubieraj się, musisz zająć jakieś dobre miejsce na trybunach – powiedziała stanowczo. – Najlepiej takie, żeby Fred doskonale cię widział – dodała za co oberwała poduszką w głowę. Szybko złapałam ubrania i podreptałam do łazienki. Szybko się uczesałam i ubrałam. Weszłam do mojego Pokoju Wspólnego. Ginny siedziała na kanapie i czekała na mnie. Dopiero teraz coś do mnie dotarło.
- Jak tu weszłaś? – spytałam, patrząc na nią podejrzliwie. Rudowłosa uśmiechnęła się szeroko.
- Malfoy mnie wpuścił.
Otworzyłam szeroko oczy.
- Serio?
Ginny tylko pokiwała potakująco głową. Ciekawe co mu się stało? – spytałam samą siebie.
- Dobra księżniczko, dość tych rozmyślań. Idziemy na śniadanie.
To mówiąc, Ginny złapała mnie za rękaw szaty i pociągnęła w stronę wyjścia. Jednak gdy wyszłyśmy na korytarz, nadal nie chciała mnie puścić.
- Ginny – zaczęłam protestować – puszczaj. Potrafię sama chodzić, naprawdę.
Ale Ruda nie odpowiadała. Szła dalej, trzymając mnie za rękę. Nawet nie zwróciła uwagi, kiedy zaczęłam się wyrywać. Puściła mnie dopiero gdy stanęłyśmy przed drzwiami prowadzącymi do Wielkiej Sali. Weszła do niej, a ja tuż za nią. Kiedy tylko przekroczyłam jej próg, doznałam szoku. Jeszcze nigdy nie widziałam żeby było tu tak pusto. Nie licząc drużyny Gryffindoru i Slytherinu, na sali nie było nikogo. Powoli podeszłam do stołu należącego do Gryfonów i zajęłam miejsce obok Ginny. Chwilę później, po mojej drugiej stronie usiadł Fred.
- Cześć mała – przywitał mnie z uśmiechem. Odwzajemniłam go i zabrałam się za jedzenie. Szybko uporałam się ze śniadaniem. Ponieważ Ginny wciąż jadła, wraz z Fredem opuściłam Wielką Salę. Chłopak złapał mnie za rękę.
- Cieszysz się? – spytałam go, chcąc przerwać ciszę. Rudzielec uśmiechnął się szeroko.
- No jasne. Brakowało mi quidditcha. I tych imprez po meczach.
Parsknęłam śmiechem.
- Chyba zapowiada się wielka impreza na dzisiaj – powiedziałam wesoło. Dzięki Ginny potrafiłam się wyluzować.
- No jasne. Ale jest jedna rzecz której nie mogę doczekać się jeszcze bardziej – oznajmił Fred. Spojrzałam na niego pytająco na co chłopak wyszczerzył zęby. – Głupich min Ślizgonów po przegranej.
Na samą myśl o tym zachichotałam cicho. Spojrzałam w stronę boiska.
- Chyba musisz już iść – powiedziałam do Freda. – Jeszcze mi się na mecz spóźnisz.
Chłopak tylko uśmiechnął się i puścił moją dłoń.
- Powodzenia.
To powiedziawszy, wspięłam się na palce i pocałowałam go w usta. Fred przyciągnął mnie mocniej do siebie i wplótł dłoń w moje włosy. Starałam wyobrazić sobie, że to Malfoy. Stop! Hermiono, musisz zapomnieć o tym idiocie – nakazałam sobie stanowczo. Oderwałam się od Freda i odsunęłam lekko. Pożegnałam się cicho  i  odeszłam w stronę trybun, na razie pustych. Zajęłam miejsce na samym przedzie. Miałam stamtąd wspaniały widok na całe boisko.
- Cześć Hermiono – usłyszałam czyjś głos za plecami. Odwróciłam się i uśmiechnęłam promiennie do pulchnego chłopaka i jasnowłosej dziewczyny.
- Cześć Neville, cześć Luna.
Na widok wielkiego kapelusza w kształcie lwa, należącego do blondynki, uśmiechnęłam się jeszcze szerzej.
- Mam nadzieję, że Gryfoni wygrają – powiedziała znienacka śpiewnym głosem Lovegood. Pokiwałam potakująco głową.
- Ja też – oznajmiłam, chociaż sama nie byłam tego taka pewna. Po raz pierwszy miałam taki dylemat. Nie wiedziałam komu kibicować. Z jednej strony byłam Gryfonką i dziewczyną jednego z graczy Gryffindoru, ale w Slytherinie był Draco.
Potrząsnęłam gwałtownie głową by pozbyć się tych myśli. Musiało to dziwnie wyglądać, bo Neville patrzył na mnie niepewnie.
- Coś się stało? – spytał cicho. Uśmiechnęłam się uspokajająco.
- Chyba latał tu jakiś owad – wyjaśniłam szybko. Luna spojrzała na mnie żywo.
- Gnębiftrysk. Też wyczułam tu jednego – powiedziała z powagą.
- Możliwe – odparłam, nie chcąc się z nią spierać, że coś takiego nie istnieje. Zdążyłam się już przyzwyczaić do jej wypowiedzi na temat wielu dziwnych i nieistniejących stworzeń.
- Zaczyna się – powiedział z ekscytacją Neville, wskazując na boisko.
- Panie i panowie – zaczął komentator, jakiś brunet. Poznałam go dopiero po chwili. Był to Barney Thomson, ścigający Krukonów. – I na boisku pojawiła się już drużyna Gryffindoru. Thomas, Robins, Weasley, Weasley, Weasley, Weasley iiiii… Potter!
Rozległy się głośne brawa. Ja klaskałam chyba najgłośniej. Zaśmiałam się pod nosem. Prawie cała nasza drużyna to Weasleyowie. Spojrzałam na Freda, który odszukał mnie wzrokiem i posłał mi oszałamiający uśmiech.
- A teraz na boisko wchodzi drużyna Ślizgonów! Ridgwey, Carrow, Pucey, Vaisey, Green iiiiii… Malfoy!
Gdy na boisko wkroczył blondyn, prawie cała damska część widowni zaczęła piszczeć. Sama z trudem powstrzymałam westchnienie. Draco wyglądał cudownie. W zielonej szacie, z miotłą w dłoni. Miał taki pewny siebie uśmiech, jakby nie wiedział, że czeka ich porażka. Chłopak uśmiechnął się szeroko i objął ramieniem idącą obok niego Green. Zacisnęłam pięści, starając się nie denerwować. Malfoy szepnął coś Ariadne do ucha i wyszedł na sam przód. Stanął przed Harrym. Chłopcy mierzyli się wzrokiem i niechętnie podali sobie dłonie. Nawet mimo sporej odległości wiedziałam, że miażdżą sobie nawzajem palce. Szybko się puścili. Malfoy zerknął jeszcze na Green.
Pani Hooch wypuściła tłuczki i znicza i zagwizdała głośno, wyrzucając przy tym kafla wysoko w górę. Wszyscy zawodnicy momentalnie wystartowali. Ku mojemu zdziwieniu kafla od razu przejęła Green. Chyba nie tylko mnie to zaskoczyło. Nie minęła nawet minuta, a komentator ogłosił:
- Gol dla Slytherinu!
Pomruk niezadowolenia przeszedł przez trybuny Gryffindoru, Hufflepufu i Ravenclawu. Za to Ślizgoni klaskali głośno.
- Kafla przejmuje Ginny Weasley. Podaje do Thomasa, który z ledwością unika tłuczka. Wymija ścigających Slytherinu, strzela iiiii… Wilson obronił!
Zacisnęłam zęby. Ginny nigdy nie miała problemów z grą, zawsze trafiała. Ale tym razem jej się nie udało. Slytherin znowu był w posiadaniu kafla. Aktualnie trzymał go Vaisey.
- Szukający Slytherinu chyba zobaczył znicza! – ku ogólnemu zdziwieniu ogłosił Thomson. Szybko odszukałam wzrokiem Malfoya. Leciał w stronę jakiejś złotej plamki, a tuż za nim był Harry. Zobaczyłam jak George odbija tłuczka w stronę Dracona, który w ostatniej chwili robi unik. Harry też ledwo zdążył się schylić. Chyba zgubili znicza, bo każdy odleciał w swoją stronę. Chwilę później Green zdobyła kolejnego gola dla Slytherinu. Załamałam ręce. Miałam ochotę nawrzeszczeć na Rona by wziął się w garść, ale nie byłam pewna czy dałoby to jakikolwiek rezultat.
- Green znowu ma kafla. Coś mi się wydaje, że ta dziewczyna jest nie do pokonania!
Miał rację. Ariadne bez problemu wymijała innych zawodników.
- Podaje do Puceya, ten do Vaiseya, który strzela iiii… WEASLEY OBRONIŁ!!!
Zerwałam się z miejsca i zaczęłam głośno klaskać wraz ze wszystkimi Gryfonami.
- Oby tak dalej Ron – krzyknęłam, chociaż wiedziałam, że i tak mnie nie usłyszy. Po raz pierwszy czułam takie emocje w związku z meczem quidditcha. Na szczęście Ginny znowu przejęła kafla i w końcu zdobyła pierwszego gola dla Gryffindoru. Tym razem poddali się euforii też Puchoni i Krukoni, a nad te krzyki wzbił się ogłuszający ryk kapelusza Luny. Słysząc go, aż podskoczyłam. Nie ja jedyna. Wtedy Malfoy po raz kolejny dostrzegł znicza. Harry poleciał za nim. Lecieli prawie pionowo. Kiedy byli już blisko ziemi, Draco w ostatniej chwili poderwał się w górę, a Potter ledwo uniknął zderzenia z murawą.
- Szukający Slytherinu wykonuje perfekcyjny zwód Wrońskiego! To niesamowite!
Nie podzielałam entuzjazmu Thomsona. Zacisnęłam tylko pięści. Jednak mecz trwał dalej. Ginny zdobyła jeszcze dwa gole dla Gryffindoru, ale Ślizgoni byli nie do pokonania. Zwłaszcza Green, która wykazywała teraz jak świetnie lata na miotle. Była szybka i zwinna. Mimo, że nie znam się na quidditchu wydawało mi się, że nadawałaby się na szukającego.
Było coraz gorzej. Gryffindor zdobył zaledwie czterdzieści punktów, a Slytherin miał już ich sto osiemdziesiąt. Ale to wcale nie było najgorsze. Potem wydarzyło się coś straszniejszego. Kiedy tłuczek mknął w stronę Georgea, ten odwrócił się w stronę krzyczącej coś do niego Ariadne. Wtedy metalowa piłka uderzyła go w plecy. Twarz Georgea wykrzywił grymas bólu, a chłopak z trudem utrzymał się na miotle. Cały Gryffindor był oburzony. Wszyscy zaczęli wykrzykiwać coś w stronę Green, która odleciała z miejsca wypadku z szerokim uśmiechem.
- Tym razem szukający naprawdę dostrzegli znicza! Pędzą w jego stronę! Slytherin ma przewagę stu czterdziestu punktów, więc jeśli Potter go złapie wygra Gryffindor!
Odwróciłam głowę w stronę Malfoya i Harry’ego. Oboje mknęli za złotą piłeczką. Ale mnie zainteresowało coś jeszcze. Ariadne Green widząc co się dzieje, wykopała kafla z rąk zdezorientowanej Ginny i strzeliła ostatniego gola w tym meczu.
- Green znowu zdobywa punkty dla Slytherinu! Teraz Gryfoni mogą jedynie zremisować! – krzyczał Thomson. Spojrzałam w stronę szukających. Harry wyciągał już dłoń po znicza. Wtedy wszystko zdarzyło się tak szybko. Nie minęła nawet minuta od gola zdobytego przez Green, a wszyscy ucichli. Mrugałam oczami. W osłupieniu wpatrywałam się w Malfoya. Rękę miał uniesioną wysoko w górę. Trzymał w niej znicza. Zanim wszystko do mnie dotarło, rozległ się ryk z trybun Slytherinu.
- To niesamowite – powiedział komentator, przebijając się przez wrzaski. – Draco Malfoy złapał znicza! Slytherin wygrywa trzysta czterdzieści do czterdziestu!
Ale ja już go nie słuchałam. Zbiegłam z trybun i wbiegłam na boisko. Podbiegłam do Freda, który właśnie wylądował na ziemi. Był zły, bardzo zły. Po chwili za nim wylądowała cała drużyna. Wszyscy podeszli do Ślizgonów. Wyjrzałam zza pleców Freda i zacisnęłam zęby. Green przytulała Dracona, wciąż wykrzykując:
- Wygraliśmy!
Dopiero po chwili zauważyli przeciwną drużynę. Malfoy stanął na przedzie i uśmiechnął się wrednie.
- Jak tam mecz? – zapytał prowokującym tonem.
- Zamknij się Malfoy – odparł Ron. Był cały czerwony na twarzy.
- Nie dziwię się, że przegraliście skoro macie w drużynie takie cioty – kontynuował Draco.
- Sam nią jesteś – powiedziała zdenerwowana Demelza Robins. Blondyn zaśmiał się cicho.
- My przynajmniej nie musimy oszukiwać, żeby wygrać – dodał George, patrząc na Green. Dziewczyna stanęła koło Dracona.
- I co, bolało? – spytała, udając przejęcie.
- To było nie fair.
- Co nie jest zabronione, jest dozwolone. Zresztą JA nie byłabym aż taka naiwna, by odwracać się gdy woła cię przeciwnik – powiedziała Ariadne specjalnie denerwując rudzielca. Patrzyłam na nią z nienawiścią. Jeśli kiedyś myślałam, że jest miła, to moje zdanie zmieniło się o jakieś sto osiemdziesiąt stopni. – Wygraliśmy, bo byliśmy lepsi – dodała po chwili milczenia Green. – I radzę się wam pogodzić z porażką. Bo na waszym miejscu nie liczyłabym na puchar.
Dziewczyna odwróciła się.
- Panowie – zwróciła się do reszty drużyny Ślizgonów – robimy imprezę!
I poszła do szatni. Ale zrobiła coś czego się nie spodziewałam. Przechodząc koło Georgea szepnęła:
- Przepraszam.
Szybkim krokiem odeszła, a na twarzy jednego z bliźniaków dostrzegłam osłupienie. Sama nie wiedziałam co myśleć o tej brązowowłosej Ślizgonce.
- Chodźmy już stąd – powiedział Fred ponuro i ruszył do szatni. Postanowiłam poczekać na nich w wieży, więc zaczęłam iść w stronę zamku. Kiedy przechodziłam koło szatni Ślizgonów, usłyszałam wesołe rozmowy. W tym momencie wyszedł stamtąd Draco Malfoy. Towarzyszyła mu Ariadne Green.
- …a ten zwód Wrońskiego – usłyszałam jej głos. Nie chciałam tego słuchać. Przyspieszyłam kroku. Szybko weszłam do zamku i wbiegłam po schodach na samą górę. Stanęłam przed portretem Grubej Damy.
- Czy to prawda? – spytała kobieta z obrazu. – Naprawdę przegrali?
Pokiwałam smutno głową. Jeszcze dzisiaj rano byłam pewna wygranej Gryffindoru, a stało się inaczej. Przejście otworzyło się. Gruba Dama przepuściła mnie, nawet nie pytając o hasło. Chyba też była w zbyt wielkim szoku po tym co usłyszała. Podeszłam do kominka i usiadłam na swoim ulubionym fotelu. Zapatrzyłam się w ogień i podparłam głowę ręką. Teraz nie pozostawało mi nic innego jak czekanie na powrót drużyny.
______________________________________

I jak? Zaskoczeni? Podoba się? Bo moim zdaniem nawet niezły.
Mam do was małą prośbę. Jeśli przeczytaliście ten rozdział to skomentujcie. Chciałabym wiedzieć ilu was to czyta. To dla mnie ważne.

Pozdrawiam wszystkich!

niedziela, 3 lutego 2013

ROZDZIAŁ 23


Wbiegłem do Pokoju Wspólnego i obudziłem moją drużynę Quidditcha własnym krzykiem.
- Wstawajcie lenie, za chwilę mecz!
Wszyscy już po kilku minutach stanęli przede mną.
- Idziemy na śniadanie – oznajmiłem im. rozejrzałem się po pokoju, bo nadal brakowało mi jednej osoby.
- Gdzie Green? - spytałem, ale nikt nie potrafił mi odpowiedzieć. Podszedłem do drzwi prowadzących do jej dormitorium i głośno zapukałem.
- Green! Wstawaj!
Brak odpowiedzi.
- GREEN! Kur…
Nie dokończyłem. Drzwi się otworzyły i stanęła w nich wysoka brunetka. Miała już na sobie zieloną szatę do gry w quidditcha.
- Oj Draco – powiedziała cicho – nie wiesz, że nieładnie tak przeklinać?
Spojrzałem na nią spode łba.
- Idziemy – powiedziałem krótko i wyszedłem z lochów. Ruszyłem do Wielkiej Sali. Cała drużyna szła posłusznie za mną. Na twarzy Ariadne widniał uśmiech co bardzo mnie denerwowało. Otworzyłem wielkie wrota i wszedłem do sali. Wszystkie stoły były puste, nie licząc należącego do Gryfonów. Tam siedziało już kilku członków ich drużyny. Bez słowa zająłem miejsce na drugim końcu Wielkiej Sali i zacząłem jeść. Obok mnie usiadła Green. Dziewczyna nawet nie tknęła jedzenia. Spojrzałem na nią ze zdziwieniem.
- Nie jestem głodna – odpowiedziała na moje nieme pytanie. – I nie, nie denerwuję się – dodała, widząc, że już otwieram usta żeby coś powiedzieć. Wzruszyłem tylko ramionami i skończyłem śniadanie. Poczekałem na resztę drużyny i razem ruszyliśmy w stronę boiska. Weszliśmy do szatni. Ponieważ Ariadne była już przebrana, podeszła do wejścia na boisko.
- Mocno świeci słońce – powiedziała do mnie. – Będzie ci trudno wypatrzeć znicza.
Prychnąłem głośno.
- Masz mnie za idiotę? – spytałem, a dziewczyna uśmiechnęła się.
- Kto wie, kto wie –szepnęła, a ja spojrzałem na nią morderczo.
- Dobra, skupcie się – zwróciłem się do drużyny, gdy wszyscy się przebrali. – W tym roku zmiażdżymy Gryfonów. Mamy lepsza drużynę, do tego więcej trenowaliśmy. Dobra, a teraz taktyka. Ja zajmę się Potterem.  Ridgwey i Carrow, wy bierzecie ich ścigających. Z resztą jakoś sobie poradzimy.
Zerknąłem na Ariadne, która uśmiechała się złowieszczo.
- Ja mogę zająć się Georgem Weasleyem – mruknęła cicho, tak żebym tylko ja ją usłyszał. Skinąłem głową na znak zgody i podszedłem do wyjścia z szatni. Trybuny były już zapełnione, a przy stanowisku komentatora stał jakiś Krukon. Z daleka nie potrafiłem go rozpoznać.
- Panie i panowie – zaczął komentator, a ja poznałem jego głos. Był to Barney Thomson, ścigający Krukonów. – I na boisku pojawiła się już drużyna Gryffindoru. Thomas, Robins, Weasley, Weasley, Weasley, Weasley iiiii… Potter!
Rozległy się głośne brawa. Dopiero teraz zauważyłem, że ponad połowa ich drużyny składa się z Weasleyów.
- A teraz na boisko wchodzi drużyna Ślizgonów! Ridgwey, Carrow, Pucey, Vaisey, Green iiiiii… Malfoy!
Kiedy komentator wymówił moje nazwisko, przez całe trybuny przeszedł ogłuszający pisk. Uśmiechnąłem się pod nosem i pewnym krokiem wkroczyłem na murawę. Kątem oka zauważyłem, że cała damska część widowni patrzy się na mnie, a męska na Ariadne. Podszedłem do dziewczyny i objąłem ramieniem.
- Nie zawal tego, Green – szepnąłem jej do ucha, na co brunetka odpowiedziała morderczym spojrzeniem.
- Sam tego nie zawal – odpowiedziała równie cicho i odeszła na bok. Uśmiechnąłem się pod nosem i poszedłem na sam przód.
- Kapitanowie, uściśnijcie sobie dłonie – rozkazała nam pani Hooch. Popatrzyłem w oczy Potterowi. Ten wyciągnął dłoń w moją stronę.  Niechętnie ja uścisnąłem, miażdżąc mu przy tym palce. Poczułem jak Gryfon robi dokładnie to samo. Po chwili się puściliśmy. Zerknąłem na prawo. Stała tam Ariadne. Uśmiechała się szeroko. Poruszała ustami jakby mówiła „Wygramy to”.  Przeniosłem wzrok na nauczycielkę, która wypóściła znicza i tłuczki i zagwizdała głośno, podrzucając przy tym kafla wysoko w górę. Momentalnie się odbiłem od twardej ziemi.
- I wystartowali! – krzyknął Thomson. – Green przejmuje kafla i robi bezbłędny unik przed nadlatującym tłuczkiem. Wymija po kolei zawodników z Gryffindoru. Rzuca do Puceya, który podaje do Vaideya. Ten rzuca do Green, która jest już przy pętlach. Strzela iiii… Gol dla Slytherinu!
Rozległy się głośne wiwaty z trybun zajętych przez Ślizgonów. Uśmiechnąłem się pod nosem. W tym czasie zdążyłem już wznieść się wysoko ponad grających. Postanowiłem wypatrywać znicza z góry. Zauważyłem, że Potter zrobił dokładnie tak samo. Obserwowałem z uwagą boisko, wypatrując złotego błysku.
- Kafla przejmuje Ginny Weasley. Podaje do Thomasa, który z ledwością unika tłuczka. Wymija ścigających Slytherinu, strzela iiiii… Wilson obronił!
Popatrzyłem z uśmiechem w stronę Jeremiego, który podał kafla do Puceya. Nagle ujrzałem złoty błysk przy pętlach. Od razu zanurkowałem. Potter musiał również to zobaczyć, bo był tuż za mną.
- Szukający Slytherinu chyba zobaczył znicza! – ogłosił Thomson. Usłyszałem szmer na widowni. Starałem się nie patrzeć w tył, by nie stracić z oczy małej, złotej piłeczki. Byłem już bardzo blisko, wyciągnąłem rękę i…
- Draco, uważaj! – usłyszałem głos Ariadne i automatycznie schyliłem głowę. Tłuczek przeleciał tuż nad nią. Potter też uniknął styczności z nim w ostatniej chwili. Kiedy odwróciłem się, znicza już nie było. Zobaczyłem za to sylwetkę brązowowłosej dziewczyny. Mknęła w stronę pętli przeciwników, z łatwością ich wymijając. Wzniosłem się w górę.
- Kolejny gol dal Slytherinu! – krzyknął Barney. – Widzę, że Gryfonom nie będzie łatwo wygrać w tym meczu!
Uśmiechnąłem się triumfalnie. Wzniosłem się jeszcze wyżej.
- Green znowu ma kafla. Coś mi się wydaje, że ta dziewczyna jest nie do pokonania! Podaje do Puceya, ten do Vaiseya, który strzela iiii… WEASLEY OBRONIŁ!!!
Ryk z trybun Gryffindoru był naprawdę ogłuszający.
- Teraz przy piłce jest Gryffindor! Robins podaje do Weasley, która strzela iiii… gol dla Gryfonów!
Kolejny ryk mnie ogłuszył. Tym razem nie krzyczeli tylko Gryfoni. Dołączyli do nich Krukoni i Puchoni. Zerknąłem na Pottera. Postanowiłem wykorzystać paskudną sztuczkę. Zanurkowałem. Z radością zorientowałem się, że Potter też to zrobił.
- Szukający chyba znowu coś dostrzegli! Malfoy nurkuje z niesamowitą prędkością! Potter go goni!
Nie słuchałem komentatora. Widziałem tylko ten kawałek zielonej ziemi przed sobą. Gdy byłem już niebezpiecznie blisko trawy, poderwałem się do góry, w ostatniej chwili unikając zderzenia z twardą powierzchnią. Potter zdążył jedynie Obrócić swoją miotłę do pozycji poziomej, ale otarł się nogami o ziemię. Sądzę, że było to bolesne. Tym bardziej przy takiej prędkości.
- Szukający Slytherinu wykonuje perfekcyjny zwód Wrońskiego! To niesamowite!
Do moich uszu dotarł ryk wściekłych Gryfonów, skierowany w moją stronę. Uśmiechnąłem się złośliwie. Podleciałem w pobliże naszych pętli, byłem trochę nad nimi. Mogłem stamtąd doskonale obserwować całe boisko. Postanowiłem podlecieć bardziej na środek. Szło nam świetnie. Okazało się, że Ariadne jest o wiele lepsza niż sądziłem. Po pół godziny prowadziliśmy już stoma punktami. Zbliżyłem się do Green.
- Czemu nie mówiłaś, że jesteś taka dobra? – spytałem ją. Dziewczyna tylko uśmiechnęła się.
- A jestem? – odkrzyknęła i w jednej chwili skupiła wzrok na Georgeu Weasleyu. W jego stronę pędził tłuczek. Kiedy był już blisko, Ariadne krzyknęła:
- EJ, GEORGE!
Słysząc swoje imię, chłopak odwrócił głowę w jej stronę. Wtedy tłuczek trafił go w plecy. Zobaczyłem grymas bólu na jego twarzy. Nie był to jednak faul.
- Tłuczek trafia Gryfońskiego pałkarza!
Kolejny ryk wściekłości doszedł do moich uszu. Tylko, że tym razem był on skierowany w stronę Green. Dziewczyna zdążyła już odlecieć i zdobyć kolejnego gola. Wzniosłem się trochę wyżej. Gryfoni zdobyli zaledwie czterdzieści punktów podczas tego meczu. Mieliśmy już przewagę stu czterdziestu punktów. Nie wiem kiedy je zdobyliśmy. I wtedy to się stało;. Po raz drugi dostrzegłem złotą plamkę po drugiej stronie boiska. Potter też ją dostrzegł. Był bliżej znicza ode mnie. Przyspieszyłem.
- Tym razem szukający naprawdę dostrzegli znicza! Pędzą w jego stronę! Slytherin ma przewagę stu czterdziestu punktów, więc jeśli Potter go złapie wygra Gryffindor!
Ja już go nie słuchałem. Miałem tylko jeden cel. Złapać znicza przed Potterem.

***

(Ariadne Green)
Kiedy usłyszałam słowa komentatora, od razu spojrzałam w stronę Dracona. Był dalej od znicza niż Potter. Natychmiast zareagowałam. Zobaczyłam, że Ginny Weasley ma kafla. Popędziłam w jej kierunku. Szybko ją dogoniłam. Byłam teraz pod dziewczyną. Bez zastanowienia podleciałam do niej od dołu i wykopałam jej kafla. Szybko go złapałam. Musiałam zdobyć ten punkt. Od tego zależało wszystko. Byłam tuż przed pentlami. Rzuciłam iii… trafiłam w sam środek. Minęło zaledwie pół minuty i usłyszałam ogłuszający krzyk publiczności. Mecz skończony.
____________________________________

Witajcie! Najpierw ten rozdział miał wyglądać inaczej, ale na końcu zmieniłam zdanie. Pomyślałam sobie wrednie: Niech się zastanawiają czy Ślizgoni wygrali ten mecz czy zremisowali. Stworzyłam nawet ankietę, żeby poznać wasze opinie na ten temat :D Ale nie martwcie się, postanowiłam, że kolejny rozdział będzie za tydzien, nie za dwa, ale to tylko wyjątek żeby długo was w niepewności nie trzymać.

Pozdrawiam wszystkich!