Obudziłam
się w środku nocy. Na początku nic nie mogłam dostrzec, dopiero po chwili mój
wzrok przyzwyczaił się do ciemności. Wyjrzałam przez okno. Na czarnym i gładkim
jak aksamit niebie połyskiwały złote gwiazdy. Półkolisty księżyc świecił jasno,
otaczając wszystko swoim tajemniczym blaskiem.
Wstałam z
łóżka i poszłam do Pokoju Wspólnego napić się czegoś. Wzięłam szklankę i
nalałam do niej bezbarwnego płynu. Usiadłam na kanapie i popijałam wodę małymi
łyczkami. Puste naczynie odłożyłam na stół. Przypomniał mi się mój sen. Był w
nim Malfoy, ale nie był już taki wredny i niedostępny. Szybko potrząsnęłam
głową, chcąc odpędzić te myśli. Zamiast tego zapatrzyłam się w ceglany kominek.
Z jego wnętrza wylatywały iskry. Czułam żar pochodzący od pomarańczowych
płomieni, układających się w przeróżne kształty. Drgnęłam gwałtownie gdy języki
ognia utworzyły coś co wyglądało jak twarz Dracona. Poczułam jak robi mi się
słabo.
Gwałtownie wstałam i prawie na oślep podeszłam do drzwi. Pchnęłam je, a zimne powietrze uderzyło mnie w twarz. Czarne plamy przed oczami powoli znikły. Odetchnęłam z ulgą i rozejrzałam dookoła. Na szczęście nigdzie nie było widać Filtcha ani pani Noris. Postanowiłam skorzystać z okazji i się przejść. Ruszyłam ciemnym korytarzem w stronę Wieży Astronomicznej. Jednak puste obrazy wcale nie dodawały otuchy. Wręcz przeciwnie. Przez nie zamek sprawiał wrażenie takiego opuszczonego. Cała atmosfera Hogwartu w nocy była otoczona straszliwą tajemnicą, taką, której nikt nie chciałby poznać. Zwykle przyjaźnie wyglądające czarne zbroje wyglądały, jakby były gotowe się na mnie rzucić. Słabe światło księżyca tylko pogarszało sprawę. W pewnym momencie zobaczyłam za sobą jakiś wyblakły cień. Poczułam jak moje ciało wstrząsają dreszcze. Przyspieszyłam. Odgłos moich kroków stał się głośny jak wystrzały z armaty. Wśród ciszy jaka panowała w zamku, były doskonale słyszalne. Miałam wrażenie, że ktoś mnie śledzi. Nic więc dziwnego, że gdy ujrzałam schody do wieży, rzuciłam się do nich i pędem wbiegłam na samą górę. Kiedy orzeźwiające, nocne powietrze owinęło moją twarz, poczułam wielką ulgę. Czasem musiałam patrolować w nocy korytarze, ale zawsze był ktoś ze mną. Jeszcze nigdy nie chodziłam sama po Hogwarcie w środku nocy.
Gwałtownie wstałam i prawie na oślep podeszłam do drzwi. Pchnęłam je, a zimne powietrze uderzyło mnie w twarz. Czarne plamy przed oczami powoli znikły. Odetchnęłam z ulgą i rozejrzałam dookoła. Na szczęście nigdzie nie było widać Filtcha ani pani Noris. Postanowiłam skorzystać z okazji i się przejść. Ruszyłam ciemnym korytarzem w stronę Wieży Astronomicznej. Jednak puste obrazy wcale nie dodawały otuchy. Wręcz przeciwnie. Przez nie zamek sprawiał wrażenie takiego opuszczonego. Cała atmosfera Hogwartu w nocy była otoczona straszliwą tajemnicą, taką, której nikt nie chciałby poznać. Zwykle przyjaźnie wyglądające czarne zbroje wyglądały, jakby były gotowe się na mnie rzucić. Słabe światło księżyca tylko pogarszało sprawę. W pewnym momencie zobaczyłam za sobą jakiś wyblakły cień. Poczułam jak moje ciało wstrząsają dreszcze. Przyspieszyłam. Odgłos moich kroków stał się głośny jak wystrzały z armaty. Wśród ciszy jaka panowała w zamku, były doskonale słyszalne. Miałam wrażenie, że ktoś mnie śledzi. Nic więc dziwnego, że gdy ujrzałam schody do wieży, rzuciłam się do nich i pędem wbiegłam na samą górę. Kiedy orzeźwiające, nocne powietrze owinęło moją twarz, poczułam wielką ulgę. Czasem musiałam patrolować w nocy korytarze, ale zawsze był ktoś ze mną. Jeszcze nigdy nie chodziłam sama po Hogwarcie w środku nocy.
Podeszłam do
balustrady i oparłam się o nią łokciami. Popatrzyłam na gładką taflę jeziora, w
której odbijało się światło księżyca. Było mi wstyd, że spanikowałam. Tym
bardziej, że jestem Gryfonką. A przecież mieszkańcy Domu Lwa wykazują się
odwagą. Nie zasługuję, aby się tam znajdować. Westchnęłam głośno i spojrzałam
na księżyc. Był taki piękny…
Czyjeś kroki
na schodach wyrwały mnie z rozmyślań. Szybko się odwróciłam, kiedy na wieży
stanął… Blaise Zabini.
-A myślałem,
że tylko ja tu przychodzę –powiedział chłopak cicho i uśmiechnął się. Przyjrzał
mi się uważnie. Zacisnęłam zęby. Miałam na sobie króciutką koszulkę nocną,
która nie sięgała nawet do połowy ud. Próbowałam ją dyskretnie naciągnąć, ale
mi to nie wychodziło. Zabini zbliżył się do mnie.
-Czego
chcesz? –zapytałam go opryskliwie. Zaklinałam się w myślach, za to, że nie
zabrałam ze sobą różdżki.
-Przewietrzyć
się, Granger –odpowiedział Ślizgon ze spokojem, tak, jakby nie zauważył groźnej
nuty w moim głosie. Podszedł tylko do barierki i oparł się o nią. Na wszelki
wypadek lekko się od niego oddaliłam. Niestety, chłopak to zauważył. Zaśmiał
się cicho pod nosem.
-Boisz się
mnie Granger? –spytał tylko.
-Nie
–odparłam twardo. Kłamałam, ale nie dałam tego po sobie poznać. Nie mogłam
okazać słabości przed swoim wrogiem.
Zabini
uśmiechnął się szeroko. Odwrócił się w moją stronę. Podszedł do mnie, a ja cofnęłam
się o krok. Kiedy poczułam za plecami balustradę, instynktownie spojrzałam za
siebie. gdy znowu popatrzyłam w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał
Blaise, drgnęłam. Twarz Zabiniego od mojej dzieliły centymetry.
-Naprawdę
się mnie nie boisz? –spytał Ślizgon. Poczułam jak łapie mnie w talii.
-Nie dotykaj
mnie! –warknęłam trochę za głośno. Chłopak zatkał mi dłonią usta i przez chwilę
nasłuchiwał. Nic nie usłyszał, ja zresztą też nie.
-Będę cię
obserwował –powiedział, patrząc mi w oczy. –Pamiętaj o tym, Granger.
To mówiąc,
puścił mnie i zszedł z Wieży Astronomicznej. Złapałam dłońmi balustradę i
odchyliłam głowę w tył. Zamknęłam oczy. Dlaczego takie rzeczy muszą spotykać
akurat mnie?
***
Dzień mijał
mi w miarę spokojnie. Na lekcjach nauczyciele nie zwracali na mnie uwagi. Kilka
razy podczas transmutacji przyłapałem się na tym, jak obserwowałem Ariadne i
jednego z Weasleyów. Z ulgą odnotowałem dźwięk dzwonka. Udałem się do Wielkiej
Sali. Od razu spojrzałem na sufit. Widać na nim było białe, puszyste chmury,
zasłaniające słońce. Westchnąłem cicho. Miałem nadzieję, że ta pogoda utrzyma
się przez najbliższe swa dni, bo właśnie wtedy odbędzie się mecz quidditcha.
Slytherin kontra Gryffindor. W tym roku to my zwyciężymy.
Usiadłem
przy stole. na widok tych wszystkich potraw, aż zaburczało mi w brzuchu. Szybko
nałożyłem sobie kurczaka i ziemniaki i zacząłem jeść. Po chwili dosiadł się do
mnie Zabini.
-Gdzie
Ariadne? –zapytał Blaise, przeszukując wzrokiem wszystkie stoły w sali.
Wzruszyłem tylko ramionami.
-Nie mam
pojęcia –odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Ze spokojem wróciłem do jedzenia.
Pomyślałem o nieobecności Green na obiedzie. To zastanawiające. Ona zawsze
pojawiała się na posiłkach jako jedna z pierwszych. Nie dane mi było dłużej się
nad tym zastanawiać, bo do Wielkiej Sali weszła mała, brązowowłosa osóbka.
Towarzyszył jej wysoki, rudzielec. Jak zwykle zresztą. Obserwowałem ją, kiedy
przechodziła przez pomieszczenie. Gdy usiadła przy stole Gryffindoru, spojrzała
prosto na mnie. Szybko jednak opuściła głowę, uroczo się przy tym rumieniąc.
Powróciłem do jedzenia.
-No gdzie
ona jest? –zapytał zniecierpliwiony Blaise, gdy na stołach pojawił się deser.
Chyba mówił o Ariadne. Dopiero teraz zauważyłem, że nadal nie ma dziewczyny. A
przecież sama kiedyś mówiła, że nie
wyobraża sobie dnia bez tarty z malinami, którą podają tylko po obiedzie. To
było naprawdę dziwne. Popatrzyłem na stół Gryffindoru, ale nie mogłem doszukać
się drugiego z bliźniaków. Podejrzewałem co to oznacza.
Po obiedzie,
wraz z Blaisem ruszyłem do Pokoju Wspólnego Slyherinu. Weszliśmy do środka
przez przejście ukryte w ścianie. Rozejrzałem się po wnętrzu z uśmiechem.
Zielone fotele i kanapy, czaszki na czarnych regałach, pełnych zakurzonych
ksiąg. Zielone światło sączące się przez okna. Uśmiechnąłem się szeroko i
usiadłem na jednej z kanap, naprzeciwko wygaszonego, ceglanego kominka i
przyczepionym do niego proporczykiem Slytherinu. Kiedyś zawsze tu siadałem.
Wtedy najczęściej towarzyszyli mi Crabbe i Goyle, ale Vincent już nie żyje, a
Gregory cały czas dostaje szlabany za nieodrabianie prac domowych. Zresztą nie
podobało mu się zbytnio to, że bardziej zaprzyjaźniłem się z Blaisem niż z nim.
Zabini
usiadł naprzeciwko mnie i zaczął bawić się jakąś szklaną kulką. Toczył ją po
stole, w te i we w te. W tym samym momencie drzwi do Pokoju Wspólnego otworzyły
się i stanęła w nich nie kto inny jak Ariadne Green. Miała szeroki uśmiech, a w
lewej dłoni trzymała jakąś fiolkę. Podbiegła do mnie i zamachała nią.
-Ptaszek
wszystko wyśpiewał –powiedziała radośnie.
-O co
chodzi? –zapytał Zabini. Szybko wyjaśniłem.
-Ariadne
wyciągnęła informacje od Georgea Weasleya na temat ich taktyki w quidditchu.
Blaise tylko
uniósł brwi ze zdziwienia. Sięgnąłem po fiolkę, znajdującą się w dłoni Ariadne.
Był w niej jakiś biały, płyn. Wspomnienie. Jednak Green szybko cofnęła dłoń.
-O nie.
Moich wspomnień nie będziesz oglądać –powiedziała szybko.
-A to
dlaczego? –zapytałem z czystej ciekawości. Dziewczyna tylko uśmiechnęła się
tajemniczo.
-Wolisz nie
wiedzieć. Mogę ci opowiedzieć jak wygląda ich taktyka.
Spojrzałem
na nią wyczekująco i kiwnąłem głową na znak, że może kontynuować.
-Oni po…
Dziewczyna
nie dokończyła, bo Blaise podszedł do niej i wyrwał jej fiolkę. Reakcja była
natychmiastowa. Zabini oddalił się na bezpieczną odległość, a Green powoli się
do niego odwróciła.
-Blaise!!!
–wrzasnęła na całe gardło i przeszła nad stolikiem. Zbliżyła się do chłopaka i
popatrzyła na przedmiot w jego dłoni.
-Oddaj mi to
–powiedziała drżącym głosem. Brunet tylko się uśmiechnął i pokręcił przecząco
głową.
-Nie.
-ODDAWAJ TO
NATYCHMIAST!!!
Ariadne
podeszła do chłopaka. Zobaczyłem szeroki uśmiech na twarzy Blaisea. Green
wyrwała fiolkę z jego ręki i popatrzyła na niego ze złością. Obserwowałem ich z
widocznym rozbawieniem. Było całkiem fajnie dopóki Ariadne nie weszła do
swojego dormitorium, bez wcześniejszego objaśnienia taktyki Gryfonów.
-Świetnie
–mruknąłem cicho.
______________________________Uwaga! Od dzisiaj notki będą się pojawiać co dwa tygodnie!
Pozdrawiam wszystkich!